“Archipelag Japonia” – w każdą sobotę, na antenie Radio RAMPA 620 AM po godz. 5 p.m., a także na www.RadioRAMPA.com. Personalna historia Teresy Myśliwiec, reporterki Radio RAMPA, która dzieli się swoimi obserwacjami z dwu-tygodniowej podróży po Japonii.
W połowie pierwszego tygodnia naszej wyprawy do Japonii zaplanowaliśmy wycieczkę w okolice Mount Fuji, bo po pierwsze, żeby zobaczyć tę górę – trzeba wybrać dobrą pogodę, – o Fuji mówi się, że jest nieśmiała i kapryśna, bo często chowa się w chmurach, a po drugie im bliżej maratonu tym bardziej trzeba zacząć oszczędzać nogi.
Zaplanowaliśmy – to duże słowo, bo już na dworcu okazało się, że nie ma biletów na poranny autobus w kierunku Mount Fuji i na kolejne połączenie trzeba czekać 3 godziny. Wprawdzie mogliśmy skorzystać z pociągu, ale ten jechał o godzinę dłużej, więc postanowiliśmy w ciągu tych 3 godzin zwiedzić dzielnice Shinjuku, do której nie dotarliśmy w poniedziałek i udało nam się też wejść do muzeum zobaczyć słoneczniki Vincenta van Gogha, wiec wyszło nam to na dobre, ale najpierw o Mount Fuji.
Gdy tylko usłyszałam o podrozy do Japonii, to juz potajemnie kombinowałam, jak wdrapać sie na szczyt tej magnetyzującej swym urokiem gory.
Reszta historii opisana poniżej, lub posłuchaj podcastu:
Niestety wspinanie sie na dach Japonii, ktory liczy 3776 m n.p.m. jest możliwe tylko w miesiącach letnich, czyli w lipcu i sierpniu. Podobno z przewodnikiem i z bardzo dobrym sprzętem można tam wejść rownież poza sezonem, a ponadto do wysokości 2400 m n.p.m. można dojechać drogą asfaltową. My z uwagi na maraton i brak przygotowania nie planowaliśmy wspinać się na dach Japonii, no ale zobaczyć Fuji z bliska nie można sobie odpuścić. I tu jest bardzo wiele miejsc i propozycji z których można podziwiać tę majestatyczną górę. U stóp góry od strony północnej leży pięć jezior Fuji, po stronie południowo-zachodniej można zobaczyć wodospady, a po stronie północno – zachodniej znajduje się teren narciarski. My postanowiliśmy pojechać do Shimojoshida, gdzie znajduje się uwidaczniana na zdjęciach z górą Fuji słynna Pagoda Chureito. Niestety na tarasie widokowym było tak wiele turystów, że trudno było zrobić dobre zdjęcie, nie mówiąc już o jakimkolwiek obcowaniu z przyrodą. Szybko jednak zobaczyliśmy nad Pagodą ścieżkę w górę, i tak po kawałku, po kawałku zaczęliśmy się wznosić testując, co odkryje przed nami ta ścieżka. Pierwsza napotkana osoba, powiedziała nam, że można dojść do skały, w której słychać wiatr. Bardzo mnie to zainspirowało do marszu w górę. Rzeczywiście odnaleźliśmy wiatr w skale i dał się usłyszeć, i nawet to miejsce jest zaznaczone na mapie prowadzącej na szczyt. A potem napotkaliśmy parę wędrowców, która powiedziała nam, że na szczycie góry Arakura jest obłędny punkt widokowy wśród drzew na Mt. Fuji i już zapewne wiecie co było dalej. Około godziny trwała wedrówka na szczyt Arakura w parku Arakurayama Sengen Park o wysokości 1.200 m n.p.m., ale zobaczyliśmy zapierający dech w piersiach widok. Mount Fuji w całej okazałości. To jakby znaleźć się na Gubałówce z widokiem na Tatry. Bardzo byłam wdzięczna za to, że mogłam z tej perspektywy i w samotności przyglądnąć się tej świętej dla Japończyków Górze.
Góra Fuji jest czynnym stratowulkanem. Ostatnia erupcja zanotowana była w 1707 roku. Leży na wyspie Honsiu, w odległości około 100 km na południowy zachód od Tokio. W 2013 roku góra Fudżi została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO jako obiekt dziedzictwa kulturowego – święte miejsce i źródło artystycznej inspiracji.
Ze szczytu Arakura oprócz niezwykłego widoku na Mount Fuji można było podziwiać również inne pasma gorskie. Na górze byliśmy zupełnie sami, może dlatego, że podejście jest bardzo strome i praktycznie na szlaku spotkaliśmy może z 5 osób. Potem autentycznie zbiegaliśmy w dół, żeby zdążyć na autobus do Tokio, bo bilety mieliśmy już wykupione na ostatni mający wolne miejsca autobus, więc wiedzieliśmy, że nie możemy się spóźnić, bo każdy następny autobus nie będzie miał wolnych miejsc. Dobrze, że poszliśmy najpierw na zupę, bo po zejściu z góry już nie zdążylibyśmy nic zjeść. Dziś zupa nazywała sie udon – niby taka sama jak ramen, ale makaron inny, dużo grubszy. Ja jednak jestem zwolenniczką zupy ramen.
To teraz wracamy do początku dnia. Na wycieczki za miasto zalecam zakupic bilety wczesniej, bo przy tak ogromnej populacji, jaka mieszka w Tokio i ogromie turystów nie jest oczywiste, że dostaniemy miejsce w autobusie. Jak juz nam przyszło czekać na autobus 3 godziny, to poszlismy zobaczyc dzielnice Shinjuku, najbardziej manhattańską część Tokio. Patrząc z wieży Tokio Sky Tree, to właśnie w tej dzielnicy jest największe skupisko drapaczy chmur, stąd to skojarzenie z nowojorskim Manhattanem. Najpierw chcielismy zobaczyc Golden Gai, miejsce rozrywki, ale tez miejsce wielu inspiracji artystycznych. W dzień Golden Gai wygląda nieco ospale, za to w nocy można sobie tylko wyobrazić, po ilości barów, co tam się musi dziać.
Następnie pobiegliśmy do muzeum Memorial Sompo Japan Museum of Art zobaczyć w oryginale kolejną perełkę, czyli Słoneczniki van Gogha – nie było tłumów, jak przy Mona Lisie w Paryżu, ale tez nie można się było fotografować ze Słonecznikami. Słoneczniki zostały nabyte w 1987 roku za cenę 40 mln dolarów.
Wcześniejszy odcinek: